CZERWIEC
Rok A
Zaczynam więc od gderania: czy się godzi tak długo milczeć i mnie żadną wiadomością z domu nie pocieszyć? […] Kochany Wiktorze […] muszę Cię zatem brać takim jakim jesteś i wyrzec się przyjemności otrzymywania listów od Ciebie; jednak to nie będzie powodem zerwania korespondencji z mojej strony, teraz będę nawet częściej pisywać do Ciebie; dla mnie byłoby zbyt wiele straty, jeżelibym pozbawił siebie gawędy z Tobą. [L 1-2 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 11-12.1856]
Stanąłem na tym, że lepszy pewny, spokojny kawał chleba w Wilnie, aniżeli prowadzenie koczującego życia, pełnego przykrości i kłopotów, w nadziei przyszłych pomyślności. [L 1 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 11.1856]
Bo też, co może być rozkoszniejszego nad to zlanie się dwóch istot i zupełne ich wzajemne oddanie się. Lecz cała poezja małżeńskiego pożycia prędko się rozpryska przed prozaiczną rzeczywistością drobnych szczegółów jego; z daleka ono ma tyle powabu, jest rajem ziemskim, lecz z bliska musi się wiele nowych zaciemniających obraz kolorów dojrzeć, i jeżeli nie całą, to przynajmniej przyzwoitą część iluzji stracić. [L 2 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1856]
Zresztą, czy jest cokolwiek na świecie, co by nie ciągnęło za sobą rozczarowania; ile razy stwarzałem sobie tyle szczęścia! jeżelibym dosięgnąć mógł tego lub innego przedmiotu i – kiedym dopiął celu – zawsze zostawała jakaś próżnia, której niczym nie udawało się zapełnić. [L 2 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1856]
Co do mnie, to czuję, że nigdy siebie nie zaspokoję, zawsze mi będzie czegoś brakować; zresztą być i to może, że kilka dotkliwych niepowodzeń powstrzyma gorączkowość mojej wyobraźni i zmusi ją zniżyć się i więcej stosować do rzeczywistości. Lecz teraz żadne więzy nie są wstanie ją skrępować, buja ona szeroko i wysoko i na wszystkie strony się rzuca. Kiedyś znajdowałem radykalne dla niej lekarstwo w nauce, lecz teraz i ono nic mi nie pomaga; […] Staram się rozerwać innym sposobem, oddaję się więcej marnościom tego świata i szukam u nich lekarstwa dla siebie, – niewiele w nim jednak elementów potrzebnych do wewnętrznej spokojności znalazłem. Mam przy podobnym kierunku tylko tę wygraną, że czas mi jakkolwiek schodzi, jeżeli nie zupełnie wesoło, to przynajmniej tyle, że zmęczony zabawą, zasypiam smacznie i spokojnie. [L 2 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1856]
Człowieka więcej niestałego w swoich usposobieniach, jak ja jestem, jeszczem nie widział: dla mnie nic nie ma łatwiejszego, jak z jednej ostateczności przejść najniespodziewaniej do drugiej i znaleźć w sobie zupełnie odmienną istotę od tej, jaką była przed godziną; mam przynajmniej tę zaletę, że znając doskonale swoją wadę, nie wierzę często sobie i tym samym do normalnego stanu wracam. Niewiara zatem mnie zbawia. [L 2 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1856]
Droga Mamo, Jakże mam się tłumaczyć z mego tak długiego milczenia, jeżeli Mama mi pisze, że Jej wstyd do mnie pisać, po takim zaniedbaniu, tak szczerze obiecanej przed moim wyjazdem z Wilna, korespondencji. Musiałbym całe arkusze zapełnić mymi przeprosinami i tłumaczeniami […] nie zważając na tak długie powierzchowne zapomnienie, na zawszem utrzymał te uczucia, którem miał dla Niej przed mym wyjazdem, że w niczym się one nie zmieniły, i że czekam z niecierpliwością tej chwili, w której będę mógł sam przed Nią je powtórzyć. [L 3 – do matki; Petersburg, 03.1857]
Jak daleko petersburskim pannom, wyemancypowanym do najwyższego stopnia, do naszych skromnych i potulnych Litewek. – Mężczyzna przed mężczyzną już dobrze znajomym, nie będzie tak śmiałym i otwartym, jak stołeczna panna na drugi dzień znajomości. Cóż mówić jeszcze o tych, które się wychowywały w tutejszych pensjonatach. Może Droga Mama znajdzie nienaturalnym podobne rozumowanie młodego człowieka o takich przymiotach, które by nie odstręczać, ale przyciągać powinny; tak i mi się zdawało z początku, lecz niewiele trzeba było czasu na raptowne przejście do zupełnie innych idei, i o zaniedbanie podobnych znajomości; dlatego też teraz nigdzie prawie nie bywam. [L 3 – do matki; Petersburg, 03.1857]
Poczułem zapach szczęścia, które powiało z siódmego nieba, gdzie Ty na skrzydłach miłości latasz. Zapraszasz mię do towarzyszenia Ci, ale na biedę mam skrzydła trochę podcięte i tak wysoko jak Ty, drogi mój Wiktorze, wznieść się nie mogę. […] Dnie teraz mamy cudne, powietrze prawie wiosenne, nasycamy się zatem ile sił staje i czasu ciągłą przechadzką. […] O samym Petersburgu niewiele mam Ci co do pisania: oprócz ciągłych rozbojów, zabójstw i złodziejstw prawie w biały dzień popełnianych, o niczym więcej nie słychać. [L 4 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 03.1857]
Zepsuty stołecznym życiem, prawie kompletny sceptyk, jakim ja jestem, nie bardzo mogę poetyzować stan święty małżeński […] Straciwszy sam możność używania tych rozkoszy cichych i spokojnych, ale stałych i głębokich, zamieniając je na burzliwe i niespokojne życie, tym więcej umiem cenić to, com stracił, jeżeli nie na zawsze, to przynajmniej na długo [...] Jeżelim się śmiał trochę po przeczytaniu Twego idyllicznego listu, […] to tym śmiechem chciałem więcej siebie wytłumaczyć, niżeli Twe uczucia w śmieszność obrócić. Szczere me wyznanie tego przed Tobą, mój szanowny braciszku, posłuży mi do zupełnego uniewinnienia się w Twych oczach z tego bluźnierczego śmiechu. Kiedyż więc wesele? [L 5 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 05.1857]
Zresztą ani żadnych rad, ani zdań nie śmiem podawać pod tym względem: zrobi nasz drogi Ojciec tak, jak mu się najlepiej zdawać będzie. [L 5 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 05.1857]
Nie zważając na wielką swą pobłażliwość, gdy zaniedbanie się ich zaczęło przebierać miarę, jednemu w dzienniku postawił zero, to jest znak, iż nic nie umiał. Wywołało to zgrozę pomiędzy nimi i postanowili doprowadzić nas wszystkich do tego, aby na następnej lekcji żaden, będąc pytany, nie dawał odpowiedzi. Przez wzgląd na osobę Bugeaud byłem temu przeciwny. I kiedy po zwróceniu się do kilku był pozbywany milczeniem, zwrócił się na koniec do mnie, wstałem i lekcji zadanej zadość uczyniłem. Widząc to i u wielu innych, co przedtem udawali niemych, związki się języka rozwiązały […] Był to bodaj jedyny akt heroiczny w całym moim życiu. [W 71]
Zostaje tylko jeszcze smutna opowieść o Piotrze Ordzie. […] Dostąpił rangi generalskiej. Dla powodów niewiadomych życie sobie odebrał i skończył żywot, po ludzku mówiąc, chwalebny – samobójstwem. [W 73-74]
Teraz kilka słów o sobie: nastanie wkrótce czas, w którym będę musiał ostateczny zrobić wybór dalszej mej kariery. Tyle mam przed sobą dróg otwartych, że sam nie wiem, którą z nich wybrać; zapewne, że zbyt wybierając, trafię na najgorszą; owe ścieżki, przede mną odkryte, jedne gwiazdami, drugie rublami, inne błyskotkami usłane, a wszystkie dostatecznie cierniami obdarzone, […] Z tych pięciu punktów, jako z prostych ciał chemii, można ułożyć jeszcze kilka skomplikowanych, z których jedno bodajże ja wybiorę. [L 5 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 05.1857]
Zostawiono mnie przy Szkole Inżynierii korepetytorem matematyki. Najbardziej nalegał Iwanow, u któregom dawniej był w pensjonacie przygotowawczym, abym na tę posadę się podał. Naprawdę, w głębi duszy do niczego nie czułem pociągu. I ustąpiłem naleganiom, i zostałem w Petersburgu, nie upatrując jednak w sobie potrzebnych przymiotów, chociaż w pewnej mierze zdolności mi nie brakło. [W 75]
Jak się raz wykoleiłem z biegu normalnego, stał się człowiek ruchomością. Wiedziałem, że żyję, ale do niczego w życiu stateczniem się nie przykładał. Wszystko dla mnie było obce. Upodobanie miałem w czytaniu książek i trafiło się – niekiedy nie bardzo budujących. […] dawały mi dużo do myślenia. Również św. Augustyna Les Confession i inne. Lecz i to nie trzymało się stale we mnie. [W 75]
Praktyki kościelne zaniedbywałem, do pobożności jednak wewnętrznej popęd tu i ówdzie mocno, acz przechodnio, w duszy się budził. Nie byłem jednak temu głosowi wierny. [W 76]
Przejeżdżając pierwszy raz w Petersburgu przed kościołem św. Stanisława, przyszła mi myśl zatrzymania się; ukląkłem, jak dziś pamiętam, przy konfesjonale; na nieszczęście był pusty, w kościele nikogo nie było i płacz mnie niezrozumiały ogarnął. Tęsknota jakaś pochłaniała całą istotę. [W 76]
A z tym wszystkim nie umiałem odszukać punktu oparcia się i w ciągłej chwiejności bieg życia się toczył. Nie śmiem twierdzić, czy ta chwiejność i zmienność nie miałyby jeszcze więcej wybujać i we własnym kraju < płynęła ona najbardziej z wadliwości mej własnej duszy >. [W 76]
Trzeba przyjść do wyniku, iżeśmy wszyscy wyglądali na obczyźnie jak rośliny przesadzone z rodzimego gruntu na grunt obcy. Zostawało nam na nim albo całkiem zwiędnąć, albo przez roślinność miejscową być... przytłumionym lub też wszczepionym do niej, czy na koniec z miejsca na miejsce przerzucanym. A jeżeli kiedy udało się przynieść jakie owoce, to chyba dla korzyści cudzego, nie ojczystego kraju. Cóż mówić o potrzebach duszy i o zadaniu życia tej pielgrzymki do żywota wiecznego? Będąc synami Kościoła Świętego, gdzie synostwo nasze było? [W 76]
Otwarcie Ci mówię, że zazdroszczę Ci Twego położenia, Twego spokojnego i niezależnego życia, Twej Masi, tak bogatej i głową i sercem. Piszesz mi, żem nie miał czasu poznać mej bratowej i ocenić jej dostatecznie; przeczuwałem w niej te zalety, które stawiły mi ją zawsze, jako wzór, ideał nawet, kobiety. […] Niech znajdę drugą kobietę, choć trochę przybliżającą się do twej złotej żony, to dzisiaj się ożenię, jeżeli tylko przyjąć mnie zechce za męża. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Nie spodziewałeś się takiego listu serio, sameś się do tego przyczynił, bo umienie twoje, korzystać rozumnie ze zwykłych, ale najważniejszych dla nas okoliczności i znaleźć w nich szczęście swoje, nie szukając go daleko od siebie, dało mi wiele do myślenia, i nad sobą i nad ludźmi w ogóle; najlepszą cząstkę wybrałeś sobie. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Masz, Kochany Wiktorze, naokoło siebie wszystko to, co może ci zapełnić życie i nie robić go nudnym i próżnym: młodą żonę, którą uwielbiasz, niezależność najzupełniejszą od ludzi i wymagań towarzyskich, swobodę wiejską, na koniec jesteś tak blisko natury, że nigdy Ci nie zbraknie świeżości myśli i uczucia. Porównaj ze sobą mieszkańca wielkiego miasta i wtedy poznasz wszystkie wygody i całą wyższość swego położenia. My tylko rozumiemy życie i poznajemy go w teorii, żyć zaś, prawie nie żyjemy – przeżywamy tylko życie; ale dość już o tym. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Masz do mnie urazę, Kochany Wiktorze, żem nie zjechał na twe wesele. Żebyś wiedział o tych okolicznościach, które mię zatrzymywały w stolicy, to byś mię łatwo przebaczył. Możesz być pewnym, że ja uczułem najwięcej od Was wszystkich, cały smutek nie móc być przytomnym między całą rodziną i nie być świadkiem Twojego szczęścia. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Serdecznie się gniewam na Sosenkę, tym bardziej że poznałem go bliżej i zobaczyłem, że więcej w nim słów, aniżeli myśli i czynów. Ale Bóg z nim, niech sobie szczęśliwie plotki roznosi po Wilnie, rad jestem, żem się wyswobodził od niego. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Może jesteś ciekawym dowiedzieć się cokolwiek o moim położeniu, niewiele Ci o nim mam do pisania; życie moje jest dość swobodne i niezależne, pracy mam nie zbyt wiele, pieniędzy byłoby dosyć, jeżeliby nie grzechy młodości. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Co do mojego stanowiska specjalnego, nie mogę Ci jeszcze nic powiedzieć , bo znajduję się jeszcze w położeniu przechodowym. Chciałbym zemknąć z Petersburga i dlatego być bardzo może, że przejdę do Kompanii francuskiej dróg żelaznych, gdzie prawda dużo roboty, ale za to i płaca niezła i życie na wsi. Miasto dokuczyło już mi, przy tym i zdrowie moje niewiele wygrywa przy tych zajęciach siedzących, którym z musu się oddaję. Być może, że w roku przyszłym uda mi się być za granicą, mianowicie w Anglii. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Dzisiaj wybieram się na balet, przyjechała z Warszawy tancerka panna Kozłowska i Wesele w Ojcowie dzisiaj dla niej dają. Dawnom nie widział dobrego mazura i dlatego oczekuję niecierpliwie dzisiejszego wieczora, który mi tyle przyjemności obiecuje. Tylko com, niewdzięczny, oburzał się na miasto i na jego wady, a teraz korzystam z jego przyjemności. [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
Rączki twej pani ucałuj ode mnie i poproś o pozwolenie przesłania kilku słów, jeżeli one pobłażliwie będą czytane. Ściskam Cię serdecznie – przywiązany brat Józef – 6ty stycznia 1858. Cały miesiąc list ten u mnie leżał, nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne podobnego rozpatrzenia się dopuszczam. Winszuję Wam Nowego Roku! [L 6 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1857]
W Petersburgu mi teraz bardzo dobrze, nawet zdrowie niezłe, zajęcia prawie żadnego, bo godzinę tylko w tygodniu. Czas mi wesoło schodzi w domu przy książce, znajomi dokuczają, że zapominam o nich, ale cóż, kiedy mi u nich nudno. Nawet na zabawy publiczne, jako to, do kościoła i do teatrów rzadko wyjeżdżam, chociaż teraz masa znakomitych aktorów, kaznodzieji i baletniczek do Petersburga najechało. [L 7 – do Wiktora Kalinowskiego; Petersburg, 12.1858]