PAŹDZIERNIK

Rok A


  1. Co do mnie, uważam siebie za stałego, przynajmniej do czasu, mieszkańca Wilna. Jedyna zmiana we mnie zaszła – po 10 latach odstępstwa, wróciłem na łono Kościoła: byłem u Spowiedzi i bardzo mi z tym dobrze; chwalę się przed Panią, gdyż uważam ten zwrot mój w pojęciach religijnych, jako ważny wypadek w życiu moim wewnętrznym. Rad jestem z Panią wszystkim dobrem się podzielić. Oprócz tego jednego nic więcej nie mam, więc i pisać trudno. [L 38 – do Ludwiki Młockiej; Wilno, 09.1883]

  2. Obejmując pamięcią czasy pobytu mego w Wilnie w tymczasowym okresie życia i zajęcia, tj. od końca < podług starego kalendarza > maja 1863 r. do 13 marca 1864, w którym dniu mnie uwięziono, niewielem co mógł sprawiać bezpośrednio w dziedzinie walki orężem. Najbardziej krążyło wszystko około niesienia pomocy, gdzie był możebny ratunek. Wszelkie porozumienia się były niezmiernie utrudnione i narażały na niebezpieczeństwo znalezienia się samemu w ręku nieprzyjaciół. O mało co sam na sobie tegom nie doświadczył. [W 121]

  3. Przesyłam Drogiej Pani powinszowania i życzenia, trochę spóźnione skutkiem niezgody starego stylu z nowym. […] Święta spędzamy ja i Ojciec prawie samotnie w mieście, matka z drobną dziatwą pojechała na wieś, o kilka mil od Wilna. - Wiktor z Masią w Studzionkach, młodszy brat Karolek u babci w Słuckiem, a brat Gabriel w Bobrujsku; jesteśmy więc w tym roku rozproszeni jak nigdy. [L 40 – do Ludwiki Młockiej; Wilno, 12.1983 / 01.1864]

  4. Mąż zaś wydawał się bardzo smutnym i na duchu przybitym. Trochę bolesne uczynił na mnie wrażenie. W krótkim czasie później dowiedziałem się w Wilnie o jednym dowódcy oddziału na stacji kolei żelaznej, który pomieszania dostał zmysłów skutkiem trudności moralnych, zmuszony będąc działać przeciwko Polakom, miał Polkę za żonę. Najprawdopodobniej był to dowódca na stacji Z. [W 123]

  5. Tego rodzaju zamachy na Litwie prawie się nie zdarzały, o ile przynajmniej do mej wieści dochodzić to mogło. Nie było to powstrzymywanie się dobrze widziane przez członków organizacji w Królestwie. Dowodem tego kartka od komisarza województwa augustowskiego Piotrowskiego, gdy nam ją podano, tylkom tyle z niej wyczytał: „Mało wieszacie”. Oby całkiem podobne wykonywanie wyroków, przez zamachy niespodziane, nigdy nie były istniały. Jeden z nich, dokonany przez powieszenie na osobie jednego proboszcza schizmatyckiego w samym początku powstania na Litwie, < byłem wówczas jeszcze w służbie w Brześciu: rzecz była oburzająca >, wywołał zemstę Murawjewa nad naszym też duchowieństwem przez skazanie ks. Iszory na karę śmierci i jeszcze drugiego w Wilnie kapłana [ks. Rajmund Ziemacki]. [W 126]

  6. Gdy się zbierze teraz wyżej powiedziane w jedno, wyprowadzić można wynik o nieskończonym miłosierdziu Bożym, które - - ustawicznie zło ku dobru obracać zmierza. Miłosierdziu temu zawdzięcza marszałek Domejko uniknięcie nagłej i niespodziewanej śmierci, obaj zaś winowajcy otrzymali łaskę dobrego przygotowania się do śmierci, przed oddaniem ducha swego Bogu. – Niezaprzeczalnie straszna to chwila zgonu na rusztowaniu. Szli jednak na śmierć zaopatrzeni w pomoce kościelne, - - przywróceni do łaski Bożej przez sakrament pokuty. Czyby doznali tej łaski w innych warunkach? [W 126]

  7. „Pierwsza zasada w kreśleniu dziejów: fałszu nie odważać się głosić, następnie ani też nie mieć obawy prawdę wypowiedzieć”. Wypada przyznać słuszność niekiedy wrogom: mieli na tyle poczucia wiary, że na śmierć skazanym nie odmawiali pomocy religijnej i każdemu z nich, przynajmniej w Wilnie, kapłan na miejscu stracenia towarzyszył. [W 126-127]

  8. Snuje mi się myśl po głowie, kto wie, czy Pan Bóg samemu Murawjewowi zawziętości jego fanatycznej nie gotów przebaczyć przez wzgląd na to dobro nadprzyrodzone, które same ofiary na rusztowanie prowadzone otrzymać mogły przez pośrednictwo kapłańskie w ostatniej chwili życia. [W 127]

  9. Kilka słów teraz o niektórych z tych, którzy przez bohaterskie zaparcie się okazali się gotowymi raczej śmierć ponieść aniżeli zawinić przeciwko miłości bratniej. […] Grobowe milczenie zachował Zdanowicz wobec Komisji Śledczej, która sama, tak twierdzili w mieście, bolała na widok, co czekało młodzieńca. Ojca wezwano w nadziei przekonania o potrzebie zeznania. Wszystko na próżno, mężnie wytrwał i zginął istotnie śmiercią męczenników. Na wzór jego młody Tytus Dalewski; brat wdowy po śp. Zygmuncie Sierakowskim, wszystko milczeniem pokrył i poszedł na rusztowanie. Jeżeli kto, to ci dwaj mogą być uważani za pośredników przed Bogiem. [W 127-128]

  10. Są to urywkowe szczegóły, jako drobne zjawiska, co do moich uszu dochodziły; a ileż było i kto w stanie wykazać ich liczbę obok całej wielkoduszności i niesienia ofiary dla rzeczy nieraz płonnych. Ileż szlachetnych jednostek na niebezpieczeństwo się narażało. Załamywały się przeto ręce, patrząc na przebieg rzeczy, wobec niemocy zaradzenia złemu. Spustoszenie coraz dalej się szerzyło, z członków Wydziału wielu znikało, spotkaliśmy się później na Syberii. [W 128]

  11. Nie pamiętam, jaką nagrodę przeznaczył Murawjew temu, kto ułatwi ujęcie Konstantego w swe szpony. Nie mogłem podzielać zasad, niekiedy krańcowych, tego niezmordowanego pracownika; podziwiałem jego bohaterską odwagę i obrotność, widząc go w cochwilowym niebezpieczeństwie. [W 129]

  12. Błagałem Konstantego, aby miarkował swą gorliwość: przewidywać mogłem z całego łańcucha poprzednich zdarzeń zgubne stąd następstwa i własną jego zgubę. Usłuchać nie chciał i wyprawił, jeżeli pamięć mnie nie zawodzi, do guberni mohilewskiej < w roli komisarza czy innej > młodego ucznia uniwersytetu X [Witolda Parfianowicza]. Zaopatrzył też go w papiery. X pochwycony papierów ukryć nie mógł. Była to ostateczna wygrana Murawjewa. [W 130]

  13. Wezwano mnie nagle przed południem do mieszkania pewnej rodziny, u której nigdy nie bywałem. „Konstanty aresztowany!” – tymi wyrazy mnie spotkano. Cios był niespodziewany. Dzień przedtem odwiedzałem go jeszcze w mieszkaniu, gdzie było wszystko zabezpieczone. Wnet po nim wtrącono do więzienia całą rodzinę J[amontów]: ojca, matkę, syna i dwie córki; pochwytano i moc innych osób. [W 130]

  14. Komisja Śledcza pośpieszyła załatwić przeprowadzenie rzeczy i Konstantego na śmierć osądzono. Łaską Bożą wsparty dotrwał bez skazy. […] Dom nasz stał przy ulicy, po której z więzienia u dominikanów prowadzono skazanych na śmierć. Rozległy się piszczałki wojskowe, przy odgłosie których odbywał się pochód. Był wówczas przy mnie młodziuchny chłopaczek Franuś, syn hr. Morykoni, zmówiliśmy litanię do Matki Najświętszej, polecając Bogu duszę Konstantego i tak przetrwaliśmy w modlitwie. Konstanty zawarł liczbę skazanych, a raczej straconych w Wilnie; po nim zapadł jeszcze wyrok na Oskierkę, też byłego ucznia uniwersytetu. […] Był on ostatnią ofiarą na Litwie na stosie całopalenia. [W 130-131]

  15. Na zgliszczach pozostałem tylko sam, przynajmniej w stosunku do Rządu Narodowego. Kiedy jeszcze naglono mnie o nieustawanie w działaniu wypadło wystosować pismo z dokładnym opisem stanu rzeczy. Samo sumienie zabraniało trwać jeszcze dalej. Wkrótce potem doszedł do rąk naszych manifest naczelnika Rządu Traugutta. Ogłaszał manifest zwinięcia powstania. Zbudowaniśmy byli pięknem w układzie manifestu. W układzie manifestu nie tylko przebijała się miłość ojczyzny, lecz razem łączność z Kościołem na gruncie wiary. [W 131]

  16. Jakub Gieysztor […] skazany na wygnanie w głąb Rosji, oczekiwał dnia wyjazdu w więzieniu gmachu policji. Bardzo to nas bolało i chciałem obdarzyć go jaką pamiątką, mogącą mu na wygnaniu pociechę przynieść. Umyśliłem wyprosić u jednej z osób z rodziny krzyż z relikwiami. Nadmienić tu wypada, iż już przedtem nalegano na mnie ustawicznie, a szczególniej młodsza ma siostra, abym się zdobył na odbycie spowiedzi. Przyrzekłem, odkładałem i czas ubiegał. [W 131-132]

  17. Otóż kiedy mi chodziło o otrzymanie krzyża, jak wyżej, otrzymałem pod warunkiem, jeżeli do spowiedzi pójdę. Przystałem, odwiedziłem Jakuba, krzyżyk oddałem i pożegnałem. Po tej umowie musiałem być słownym i w dzień Matki Bożej Wniebowzięcia przystąpiłem do Sakramentu Pokuty w kościółki pomisjonarskim. Co się Bogu podobało wykonać w mej duszy w czasie chwil spędzonych u stóp spowiednika wielebnego ojca Eymonta, ostatniego z misjonarzy na Litwie, może powiedzieć tylko ten, kto podobnych chwil doświadczył. [W 132]

  18. W osobie ks. Felicjana Antoniewicza, profesora Seminarium Duchownego, znalazłem kierownika dla mej duszy. Cotygodniowa spowiedź, częsta Komunia św. odradzały ducha i utrzymywały w trzeźwości. Kościół Benedyktynek, Św. Elżbiety, bliziuchny naszego mieszkania, stał się przytułkiem dla mnie. Tam co dzień rad śpieszyłem na ranną Mszę św. [W 132]

  19. Nie zważając na ranną godzinę, kościoły licznie były uczęszczane i moc osób przystępowało do Stołu Pańskiego. W ogóle duch pobożności owionął wówczas miastem. W czasie zapust świątynie bywały przepełnione. Od rana niemal do nocy trwały nabożeństwa i nauki. Układałem sobie w myśli, gdy się czasy uspokoją, a Bóg zachowa mi swobodę, oddać się Panu Bogu w zakonie oo. kapucynów w Warszawie. [W 132-133]

  20. Nie potrafię odszukać, skąd policja zaczęła baczniejsze na mnie oko zwracać; a widocznie nie posiadając żadnych wyraźnych danych, tylko w podejrzeniu trzymać. […] Wewnątrz duszy jednak odzywał się jakby głos jakiś: czeka cię więzienie. [W 133]

  21. O północy z dnia 12 na 13 starego stylu miesiąca marca 1864 r. nagle zostałem obudzony głośnym zapytaniem: „Czy tu mieszka dymisjonowany kapitan inżynierii K.? […] „Tu mieszkam” – odrzekłem. […] Był to pułkownik S., policmajster miasta. Prosił o otwarcie biurka, wziął pierwsze podpadłe pod rękę papiery; tym się zadowolnił, widocznie niezbyt był ochoczy do podobnych spraw. Po tym powierzchownym przeglądzie powiedział z pewną trudnością: […] (proszę wybaczyć, mam obowiązek pana aresztować) […] Ukłoniłem się, nic nie mówiąc przeciw. [W 133]

  22. Chciałem tylko pożegnać Franusia, który w czasie tej zabawy całej [aresztowania], spokojniutko, jak aniołek, we śnie spoczywał; ani się obudził, kiedym go w czoło pocałował. Był to właśnie synek hrabiego Moriconi oddany mi do czasu pod opiekę. To pożegnanie bardzo zainteresowało policmajstra. […] Zaczął dopytywać się, czyj to chłopak; w krótkości wytłumaczyłem rzecz: poprosiłem o pożegnanie z rodziną, na drugiej stronie piętra zamieszkałą. Najchętniej udzielono i opuściłem na koniec ten zakątek domowy, aby już go nigdy w życiu nie ujrzeć. [W 133-134]

  23. Pan Bóg w dobroci swej nie odjął ode mnie spokoju ducha. Ciekawym tylko był, dokąd poprowadzą. Zwrócili się ku zaułkowi Św. Ignacego, zmierzając do więzienia, skąd bodaj nikt swobody nie ujrzał, do klasztoru podominikańskiego. […] wprowadzono do dawnej klauzury klasztornej i osadzono w maluczkiej celi zakonnej, starannie ogrzanej z lampką na ścianie. Po zmęczeniu znużony usnąłem i obudzić się musiałem już między czterema ściany więzienia. W przeciągu blisko dwóch tygodni trzymano mnie bez wyjścia we dnie i w nocy. Niedostatku w jadle nie cierpiałem. [W 134]

  24. Najważniejszym zadaniem było uporządkowanie dnia dla zachowania zdrowego umysłu i uniknięcia znużenia w całym organizmie. Ustaliłem ścisły porządek co do godzin: rano o 5 wstawałem, modlitwa, potem rozmyślanie, kiedym dostał do nabożeństwa książkę. Msza św., tę mogłem co dzień słuchać, wprawdzie trochę odlegle, lecz dość dokładnie. Okno celi patrzyło na podwórze klasztorne, w czworobok ujęte; jednym bokiem był sam kościół Św. Ducha, a w kościele wotywa codzienna śpiewana o rannej godzinie. Otwierałem furteczkę od okna, przez pół zaledwie, gdyż krata przeszkadzała i bardzo mile czas, w którym trwała Ofiara św., spędzać mogłem. [W 134]

  25. W czasie popołudniowym, tj. po obiedzie, pokonywałem siebie, jak mogłem, aby nie zasnąć. Później śpiewałem litanię o Najświętszej Pannie, odbywałem gimnastykę pokojową. Żołnierze warty, stojący na korytarzu, przez okienko we drzwiach przyglądali się, przysłuchiwali się, naśmiewali się, ale na to jużem nie zważał. Poprosiłem o kupno książki do nabożeństwa, kupiono i oddano mi, co było dla mnie olbrzymią ulgą i pociechą. […] Wewnątrz duszy moc przypuszczeń. A biedna dusza w trwodze i bojaźni, czy rodzina moja, która żadnego udziału nie brała w powstaniu, nie cierpi też za mnie. [W 135]

  26. Nadeszła na koniec chwila, w której trzeba było stanąć przed Komisją Śledczą. Już było dość późno wieczór, kiedy otwarły się nagle drzwi celi i pod konwojem bagnetów wyprowadzono mnie z niej i stawiono na miejsce badań. Przestrzeń do przebycia była maluczka, o ile przypomnieć mogę, na końcu korytarza. Wstępując na stopnie niewysokich schodów odmówić starałem się „Pod Twoją obronę”; wyznaje zresztą, wielki wewnętrzny niepokój wówczas był mnie ogarnął. W około stołu zasiadła Komisja, z kilku zaledwie złożona osób. [W 135]

  27. Został mi w pamięci tylko sam prezes, Pułkownik […] Szełgunow. Poprosił, abym usiadł, i zapytał, czym znał niejakiego Milewicza. […] Zaparłem się. Wszelkimi wtedy dowody wzywał mnie prezes, abym szczerze wszystko wyznał sam, gdyż wiedzą już o mnie wszystko, a własne zeznanie ulży karę. Biorąc pod ściślejszą rozwagę tę zachętę prezesa, nie mogę go oskarżać o kłamstwo, wszak pod wyrazem „wszystko” rozumiał tyle, co wiedział. Wiedział zaś tylko, żem Milewicza znał. Dla mnie zaś ten wyraz miał daleko szersze znaczenie, zbyłem wezwanie milczeniem i wróciłem do celi. [W 136]

  28. Po kilku przebytych badaniach, na których nicem nie wyznawał, anim się do niczego nie przyznawał, trwożyć się zacząłem: nadchodziły mi myśli, że milczenie moje pobudzić może do poszukiwań ściślejszych w gronie otoczenia i osób, w stosunkach z którymi zostawałem, i po namyśle (nie pewien jednak jestem, czy wobec Boga owoce tego namysłu były zgodne z wolą Bożą), postanowiłem siebie stanowczo oskarżyć tak, żeby nic nie mieli do badania więcej o mnie; okoliczności zaś wyjaśnić tak, aby nikt inny poszkodowanym nie był – i wykonałem, com przedsięwziął. W istocie naraziłem siebie na straszne zawikłania. Czym wyszedł z nich bez skazy? Raczyć nie śmiem. [W 136]

  29. Zachowanie się moje w czasie pobytu w więzieniu, ujmując w jedną wiązankę, trochę niezwykłe i dziwacznym dzisiaj mi się ono wydaje. Przez oskarżenie siebie usque ad summum skazywałem też siebie, z zupełnością świadomości rzeczy, na wyrok śmierci. [W 137]

  30. Przyszło mi do głowy nawracać Murawjewa, przedstawiając nieużyteczność już dalszego ucisku. Przypomniałem ustęp jeden z tragedii Shakespeare'a: The Merchanet of Venice. Mercy is a adew etc., wypisałem go w języku angielskim, dodałem, iż najlepszą drogą pokoju jest unia. Narzuciłem następnie [...] pogląd na rozwój powstania, ten pogląd przeczytałem współwięźniowi, o którym później; ten nic nie znalazł w nim nagannego lub szkodliwego. Porucznik Jugan odczytał osobiście ten pogląd Murawjewowi, powiedział mi sam o tym: Murawjew pilnie słucha i rad był mieć jeszcze więcej. […] Zbyłem Jugana wyrazy: „com napisał, pisałem nie przymuszony, a Murawjewa rozkazu słuchać nie myślę”. [W 137]

  31. Po co mi było wdawać się w pewne otwartości z prześladującymi? Tłumaczę dzisiaj te paroksyzmy przez stan usposobienia mego. [W 137]