MARZEC

Rok B


  1. Zbyteczne usunięcie młodego jeszcze wprawdzie księcia od wszelkiej łączności towarzyskiej zaczęło mi się wydawać niewłaściwym pod wielu względami. Zacząłem się nosić z myślą o potrzebie ulokowania Gucia w jednym z zakładów naukowych i po głębszym namyśle zwierzyłem się z tym przed księciem Władysławem. Książę uznał słuszność mych spostrzeżeń […] Już rzecz była bliska wykonania, kiedy nieprzewidziany wypadek, który przyjąć wypadło jako wyrok Boży, wszystko wniwecz obrócił. Gucio nagle zasłabł: okazały się cechy choroby płuc; lekarze nakazali bez żadnej zwłoki opuścić Paryż i wyjechać do Mentony, na granicy Włoch i Francji, stacji leczniczej. Odtąd zaczęła się ustawiczna ruchawka ze stacji zdrowia jednej do drugiej: Mentona, Eaux-Bonnes w Pirenejach, na koniec Davos w Szwajcarii stały się miejscami naszych przystanków. [W 215-216]

  2. Uspokoić naprzód winienem co do postu: list ten piszę w pierwsze Święto Zmartwychwstania Pańskiego, jestem zdrów, spokojny na umyśle; w sercu, oprócz wdzięczności dla Stwórcy, miłości bliźnich i poczucia wielkiej własnej nędzy, nic innego nie gości – przynajmniej na tę krótką chwilę, aż ułomność ludzka znowu nie obali. – To słodkie uczucie spokoju głównie zawdzięczam wstrzemięźliwości, tak drobnej, że przy gorliwości bardziej miłujących Boga dusz, ona wygląda zbytkiem. Niech Najdroższy Ojciec wierzy mi, że nie przesadzam, i że w pańskich domach raczej bać się trzeba nadużycia, aniżeli postu. […] Do rozdrażnienia jestem bardzo z natury skłonny i przyznaję, że czuję się bardziej drażliwym, gdy głód czuję; panować się staram nad sobą jak mogę i jeżeli ono się przebija nawet tam, gdzie go nawet nie podejrzewałem, jak na przykład w listach moich, to dowód tylko mojej wielkiej niedoskonałości, i nie tylko w tej materii, ale prawie we wszystkich, i nad tym nieraz jęczę i nie mogąc sam sobie radzić, częściej udawać się muszę do źródła wszelkiej doskonałości. [L 307 – do ojca; Mentona, 03.1875]

  3. Zapytujesz mię, moja droga, jakie lekarstwo na tego rodzaju cierpienia. W Irkucku widziałem indywiduum [Józef Wasilewski], pogrążone w czarnej melancholii, skazane przez lekarzy na zupełną zagładę; uratowano jednak nieszczęśliwego częstą (tygodniową) Spowiedzią i ręczną pracą. Dzisiaj ten, który się zdawał być najnędzniejszym z nas, jest w nowicjacie OO. Jezuitów w Starej Wsi w Galicji, i wzbija się na najwyższe stanowisko – lekarza dusz i pośrednika między Bogiem a ludźmi. Takie są niezbadane drogi Opatrzności. – Innych środków nie znam, a i te powinny być podane miłującą, ale stanowczą i wytrwałą ręką. [L 309 – do Marii Kalinowskiej; Mentona, 04.1875]

  4. Jakże to szczęśliwie i rozumnie się złożyło dla Ciebie, że masz tylko ograniczoną liczbę godzin pracy; ze mną się dzieje zupełnie inaczej: wprawdzie nic nie pracuję, ale prawie dzień cały schodzi mi z moim młodzianem, szczególniej tu w Mentonie, gdzie ma się mu zastępować miejsce ojca, matki, niańki, brata, towarzysza i dozorcy. Ostatecznie rozumie się, to zastępstwo jest niedołężne, ale trzeba brać rzeczy tak jak one są, a o pomoc wołać do P. Boga i do patrona mego i wszystkich uczących i uczących się, ś. Józefa; to też do pośrednictwa Jego ciągle się udaję, powtarzając modlitwę kościelną […] [Prosimy Cię, Panie, niech nas wspomagają zasługi Oblubieńca Twojej Najświętszej Rodzicielki, abyśmy za jego wstawiennictwem otrzymali to, czego nie możemy sami uzyskać. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen]. – Radzę Ci to spolszczyć i powtarzać, chociażby co dzień, ad utilitatem tuam et tironum tuorum [na pożytek własny i Twoich uczniów]. Rad bym Cię widzieć odmawiająca tę modlitewkę, nie opierając się o stołki i krzesła, albo o bliskie przedmioty mogące za podpory służyć. – Przy modlitwie, jak dusza powinna zerwać się z więzów ziemskich, żeby wyżej lecieć do Boga, tak również ciało najmniej się winno dotykać ziemi. Taka jest rada Świętych, i z doświadczenia się przekonałem, ile razy zdobywałem się na stosowanie się do niej, że jest niezawodną. [L 309 – do Marii Kalinowskiej; Mentona, 04.1875]

  5. Po jutrze pójdę bez Gucia do doktora i wyczerpię całą kwestię do dna. Czytam teraz dzieło pana Bennet o leczeniu chorób piersiowych, znane Księciu; z coraz większym zaufaniem jestem dla autora, obejmującego właśnie całość czynników nie tylko ciała ale i duszy, z którymi w chorobie rachować się potrzeba. Brakuje tylko autorowi – wiary katolickiej i użycia tych dźwigni, jakie nam Matka nasza, Kościół Święty podaje. A w ustach lekarza, rada korzystania z tych pomocy, jakąż by potęgę miała. Nam więc zostaje uzupełnić ten brak czujnością i modlitwą. [L 310 – do Władysława Czartoryskiego; Mentona, 04.1875]

  6. Smutno mi patrzeć na mego młodziana w kwiecie wieku, skazanego na włóczęgę od wód do wód; nie ma co zazdrościć bogaczom, życie ich nieraz jest daleko twardsze i smutniejsze i bezbarwniejsze, chociażby od życia Michałka, zawsze wesołego, zdrowego i nie dbającego o tysięczne drobiazgi, które uciskają ludzi wielkiego świata. Każdy więc ma swój krzyż a często tym cięższy, że ze złota, wtedy kiedy inni dźwigają wprawdzie niby brzydsze, ale lżejsze. [L 312 – do Jerzego Kalinowskiego; Mentona, 05/04.1875]

  7. Wątły niezmiernie organizm Gucia nie obiecuje nadziei normalnego kształcenia umysłu; roztropność nakazuje brać rzeczy tak jak one w rzeczywistości się przedstawiają, nie naginając do niemożebnej normy, ale też często i w drugą ostateczność wpadają rodzice zbytecznie folgując w tym razie dziatwie. – Przysłowie więc „Medio tutissimus ibis” [środkiem pójdziesz najbezpieczniej] wymaga... […] W roku zeszłym umarł z wycieńczenia wiele obiecujący młodzian Witold Zamojski, zacne dziecko zacnych rodziców; w rodzinie księżnej dwaj krewni podobnież zmarli: ks. de Guise i ks. de Condé. Wytężenie zbytne w pierwszych latach młodości w pracy naukowej ma niby tę klęskę sprowadzać. W części to rzecz słuszna, ale tylko w małej części, bo są robaki, które wycieńczają te młode organizmy, ale robaczki subtelne i ukryte, a tych odszukiwać i wypleniać nie chcą, a co gorsza nieraz podsycają. [L 313 – do ojca i L 317 – do matki; Mentona i Paryż, 05.1875]

  8. Przynieśli kawę, trzeba było odmówić pacierz z Guciem, który biedny bardzo wątły ciałem, ale krzepki umysłem. Charakter wątły, a wychowanie jego dziwnie się złożyło; doczekał się lat siedemnastu, bez zakosztowania życia koleżeńskiego, żądzą którego pała biedne dziecko. – Nieszczęsna słabość zdrowia zamyka mu drzwi zakładów publicznych, a życia domowego, tak jak my go rozumiemy, tu brak zupełny. – Praca naukowa obecnie całkiem zaniechana, a rada il faut s'instruire en s'amusant [trzeba się uczyć radośnie] jest paradoksem, bo wszystko się zdobywa w pocie czoła. […] Muszę wyznać, że pewne zamieszanie panuje u mnie w głowie od tych podróży odbytych i mających się odbyć; dnie przechodzą bez żadnego pożytku, a rzeczy widziane przemijają jak w panoramie. W podróży trudno niezmiernie czegoś się wyuczyć, wszystkiego się dotyka powierzchownie i kończy się samym tylko wrażeniem. [L 315 – do ojca; Paryż, 05.1875]

  9. Stan młodego księcia niezbyt dobry i chociaż żadnego niebezpieczeństwa dzisiaj nie ma, ale te przejazdy z miejsca na miejsce, według mego zdania, nie podźwigną ciała, a nieład wprowadzają w umysł i zamieszkę w serce. Stąd jakiś ogólny rozstrój, niepodobieństwo jakiegoś porządku w nauce, która, obok praktyki religijnej, w wieku młodzieńczym do pewnej karności doprowadzić może. – W prawdzie wykształcenie religijne umysłu i serca zostało punktem czułym, oddziałać jeszcze mogącym na zachowanie niejakiej prawidłowości życia. – Smucę się, boleję patrząc na zburzenie porządku życia, a nadto poddaję się nieraz niepokojowi, czując w sobie brak potrzebnej żywotności, żeby tchnąć ducha pracy i męstwa w ten wątły i rozchwiany organizm, który może być jeszcze uratowanym i spożytkowanym samodzielnością samego indywiduum. W tych więc smutkach i nieczynności życie ubiega, nie zostawiając po sobie śladów, chyba niekiedy zgryzotę. Raz już wyuczony przez Mamę, gdzie mam szukać pociechy i sił do dźwigania ciężarów życia, zawsze się do tego źródła zwracam, zasłaniając siebie zasługami i ranami Zbawiciela. [L 316 – do matki; Paryż, 05.1875]

  10. Wczoraj była w Neuilly na śniadaniu hrabianka Maria Zamojska [Wspomnienia (str. 214): coś z anielskiej czystości przebijało się na jej rysach, jakby prognostyk poświęcenia się później Bogu w zgromadzeniu przy swej matce w Zakopanem]; uważałem, że Gucio miał wielką ochotę jej towarzyszyć, tylko odwagi brak. Urządziliśmy z księżną dla młodzieży przejazdkę do Bois de Boulogne i Gucio pojechał sam z panną Marią i jej nauczycielką i towarzyszył im o własnych siłach w aklimatacji [w ogrodzie botanicznym i zoologicznym]. – Patrząc na młodzież myślałem sobie, że jeżeli Bóg nie ma jakich szczególnych zamiarów na Gucia, piękna byłaby z tych dwojga dzieci kiedyś para. – Ale kiedy już te wyrazy wypadły mi spod pióra, to muszę dodać, że ja bym upatrzeć chciał szczęście Gucia w wyższym stanie niż stan małżeński. – W propagandę ani w jednym, ani w drugim kierunku z Guciem się nie bawię, ale jeżeli niekiedy quelque chose expire – c'est malgré moi [coś mi się wyrwie, to mimo woli]. [L 318 – do Władysława Czartoryskiego; Paryż, 06.1875]

  11. Wybieramy się z Guciem na konną przejazdkę w górę; nie wiem jak się uda moja pierwsza próba, bo już wiele wody upłynęło od czasu naszych przejazdek konnych z braćmi na wsi; wypadnie nadto kłusować, bo tu inaczej nie umieją jeździć. […] już trzeci mija tydzień jak upadek z konia, który mię uniósł, pozbawił mię sił [Józef doznał ogólnych potłuczeń i silnego szoku – przez dwa dni nikogo nie poznawał]. Gucio wrócił do Paryża, a ja musiałem zabawić jeszcze parę dni w Eaux-Bonnes, skąd zaledwie przed trzeba dniami wyjechałem. – W Lourdes już bawię drugi dzień. […] Dziwnie jednak uroczym jest to miejsce i uczucie rozkoszy napełnia serce przy odwiedzaniu groty, w której Matka Najświętsza objawić się chciała. W Issodun, słynnym ze czci dla Przenajświętszego Serca Jezusowego, zatrzymałem się dla wypoczynku i nabycia zdrowia. Oby też Bóg łaskawy wysłuchał mię i podźwignął! Proszę też westchnąć do Niego za mną, ale być spokojnym o mnie. [L 323 i 324 – do ojca; Eaux-Bonnes i Lourdes, 06-07.1875]

  12. Nasuwa mi się obecnie tylko jedna myśl: szczęście nie jest naszym udziałem na ziemi; jeżeli ciężary, które nas tłoczą, są wynikiem naszej pracy, obowiązków naszego stanu lub okoliczności zewnętrznych, złóżmy te ciężary wówczas u stóp Zbawiciela. – Jeżeli zaś nasze boleści płyną z naszego własnego usposobienia i uczuć wewnętrznych, przeciwko tym ostatnim walczmy, a chociażbyśmy je pokonać nie potrafili, dobry Bóg jednak spokój w duszę naszą wleje i prace naszego stanu skieruje ku uświątobliwieniu naszemu i bliskich ku nam bliźnich. [L 325 – do matki; Paryż, 08.1875]

  13. Dzisiaj więc gównie chcę przesłać zapewnienie, że osoby, które były przy mnie, staranną pieczę miały o mnie i zmuszonymi będąc wyjechać, zostawiły przy mnie służącego, a lekarz aż do dnia mego z Eaux-Bonnes wyjazdu, codziennie mię odwiedzał. – W Paryżu również jak i obecnie nie zaniedbano niczego, co by mogło mię podźwignąć do sił. Naprawdę więc winienem raczej siebie posądzać, że nie mogąc wykonywać obowiązków mego położenia w tej rodzinie, stałem się dla niej na czas mej słabości nieużytecznym ciężarem. – Te myśli nasunęły mi się skutkiem niepokoju, jaki wyczytałem w liście Najdroższego Ojca, że mnie całkiem w chorobie zaniedbano. Ludzie, w których otoczeniu zostaję, nigdy by się tego nie dopuścili. Niech też Bóg im to wynagrodzi, bo ja sam zapewne wypłacić się nie potrafię; trwoży mię zatem sama myśl, że mogą być posądzani o obojętność ci, którzy się rządzą zasadą niewykraczania przeciwko obowiązkom miłości chrześcijańskiej i są wiernymi sługami Kościoła Świętego. [L 329 – do ojca; Sieniawa, 08.1875]

  14. Gucio już zaczął 18ty rok życia; jest to wiek, w którym niezmierne mają znaczenie nie tylko karność, ale też pobudka do rozwoju życia umysłowego i odpowiednie zasoby naukowe i towarzyskie. […] Zresztą wychowanie i dozór młodzieży wymaga nie tylko pewnego usposobienia i wykształcenia odpowiedniego, ale też i wielkiej wytrwałości i zaparcia się nieraz siebie, co tylko mogą poznać ludzie, którzy się dotknęli do tego. [L 329 – do ojca; Sieniawa, 08.1875]

  15. Nie mogę Ci ręczyć za ciągłe zaopatrywanie Cię, bo i moje stanowisko nie jest stałym, ale ile razy będę mógł , tyle razy z rozkoszą z pomocą dla Ciebie przyjdę. – Od pracy zatem się nie uchylaj, ale w razie koniecznej potrzeby otwarcie się zgłaszaj do mnie i do braci; a przede wszystkim pisując do mnie szczerze i szczegółowo o swoich potrzebach, o stanie duszy i ciała pisuj. […] W tym roku wypadło mi zatrzymać się dni kilka w Poznańskim Księstwie; zbudowany byłem stanem ludności tego miejsca, gdziem bawił. Przypisuję tę dodatnią stronę ludu pracy i poświęceniu się duchowieństwa, pociągającego lud do użycia skarbów w Kościele Świętym złożonych. Mój drogi braciszku, czy Ty też z nich zasoby czerpiesz? [L 335 – do Aleksandra Kalinowskiego; Paryż, 10.1875]

  16. Cieszę się bardzo z twego powodzenia szkolnego. […] Westchnij niekiedy do Boga za ks. Cypriana, on Cię pokochał i pewno w modlitwach nie zaniedbuje. – Myśląc o Tobie, przychodzi mi na myśl twe zdrowie ciała i duszy. Gdy wszyscy ulegamy ułomnościom i trudno nam je o własnych tylko siłach opanować, szukajmy ratunku u Boga. Radzę Ci w ciągu dnia odmawiać króciutką modlitewkę, do której są przywiązane odpusty: „Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według serca twego”. […] Tu we Francji, obecnie wielka już zmiana zaszła w kierunku młodzieży; starają się utrzymać ją nie tylko przez wykształcenie, ale też ugruntować zasady religijne. Główny wysiłek jest pod tym względem zgromadzeń zakonnych, przytulających dziatwę do łona Kościoła Świętego. [L 336 – do Jerzego Kalinowskiego; Paryż, 10.1875]

  17. Droga Mama w liście swoim wyraża życzenie, abym prędzej do kraju się cofnął i nie rozstawał się z rodziną. Rzeczywiście twarde warunku życia, kiedy człowiek, będąc oderwanym od tego, co ma najdroższego w tym życiu, nie może znaleźć stałego punktu oparcia się, ale jak widmo jakie błąka się z miejsca na miejsce. W tych ciągłych podróżach umysł zostaje rozproszonym – a serce – obumarłym. Oby też przynajmniej pokój panował w duszy! […] Z wielka przyjemnością wyczytałem też w liście Mamy, że tez pokój już owładną Mamą i że Bóg nie odmawia jej i pociechy zewnętrznej. [...] Dzisiaj też bardziej niż kiedykolwiek wołam do Boga: „amorem tui cum gratia dones mihi et dives sum satis nec aliud quidquam ultra posco!” [„Daj mi miłość twoją i łaskę, a będę nasycony i o nic więcej nie będę prosił” – św. Augustyn]. [L 337 – do rodziny; Paryż, 10.1875]

  18. Te wyrazy cisną mi się pod pióro, szczególniej, że w rozmyślaniu na dzień dzisiejszy wypadło mi przeczytać „De tolerantia adversorum” [O znoszeniu przeciwności]. Wiem, że może te wyrazy niepotrzebnie skreśliłem, gdyż Ty sam, Najdroższy Ojcze, w tę samą stronę duszę swą zwracasz, i boleści tej się nie pozbędziesz. – Co do mego losu w przyszłości polecam się Opatrzności; jeżeli mi Bóg nie pozwoli wybrać stanu, o który Go proszę, zamieszkać z Tobą, Ojcze Najdroższy, w Libawie, czy w Mitawie, będzie dla mnie rzeczą najpożadańszą. Niech Bóg sam da mi łaskę swą i wytrwałość należną, gdyż we własne me siły niewiele nadziei pokładać mogę. […] Jak sobie człowiek przypomni swą przeszłość i grzechy swoje i przyczyny, jaką się stał upadku albo utrapień dla swych bliźnich, z jakąż wówczas wdzięcznością Bogu za Jego dobroć i miłosierdzie dziękuje. [L 340 – do ojca; Mentona, 11.1875]

  19. Niech będzie tylko Bóg błogosławiony za zwrócenie mnie do źródła Prawdy swojej; obym wytrwał przy niej do śmierci! Otóż ty, mój drogi, zacznij twe życie samodzielne od przygarnięcia się do Boga i zachowywania przepisów i praktyk w Kościele dla nas otwartych, a wtedy w razie jakichkolwiek bądź niepowodzeń i krzyżów życia doczesnego, będziesz miał w sobie opokę niewzruszoną. […] Ale pomyślisz sobie, co za ciągłe zwracanie się Józefa do rzeczy religijnych w listach. Przechodzę więc na inny grunt, ale grunt jałowy, bo nie mam nic, co bym mógł Ci przesłać. Zaczynam więc od siebie; zdrowie moje niezłe, praca prawie żadna, ale dzień cały pochłonięty, nie zostawiając po sobie nic, oprócz myśli, że już ubiegł, sił trochę zabrał i zbliżył do śmierci. Rozrywką jedyną wytchnienie w obecności Bożej i w zasilaniu się skarbem zostawionym nam przez Zbawiciela na Ołtarzu Świętym. [L 343 – do Aleksandra Kalinowskiego; Mentona, 12.1875]

  20. Jeżelim więc nie udowodnił pamięci mojej listami, to może najwięcej zyskała na tym Pani Ludwika, bo naprawdę niewiele by się w mych listach wesołości odbiło. W tym czasie musiałem odbyć podróże z Paryża do Mentony i na powrót do Paryża, następnie do Eaux-Bonnes i wrócić do Paryża, stąd na krótki czas do Galicji i znowu do Paryża, na koniec znowu do Mentony, a z niej dokąd – Bogu jednemu wiadomo. Te ciągłe przejazdy bez żadnego celu, oprócz tylko obowiązku towarzyszenia memu młodzieńcowi, ten brak swobody, żeby zająć się odpowiednią pracą naukową, choroba spowodowana upadkiem z konia w E Bonnes – jednym słowem cały nieład życiowy z rozproszeniem umysłu, połączony na koniec z wielkim niepokojem co do spełnienia obowiązków moich przy dziecku chorym – wszystko razem wzięte nie mogło dać materiału do listu. Dodać do tego wypada jeszcze pewną trwogę co do mojej własnej przyszłości; oto warunki mego dzisiejszego bytu. Proszę o modlitwy Wasze za mnie, aby Bóg łaskawy obdarzył mnie cierpliwością, wytrwałością i bezwzględnym poddaniem się woli Jego Świętej. [L 345 – do Ludwiki Młockiej; Mentona, 12.1875]

  21. Zdrowie nieźle mi służy, ale bodaj nie lepiej jak na wschodzie, a szczególniej kiedyśmy z Jasiem nasza podróż odbywali. Naprawdę byłem wówczas weselszy i szczęśliwszy, niż dzisiaj. Co do mego zajęcia napełnia mię ono trwogą i niepokojem już dlatego, że nie jestem w stanie wywiązać się z zadania mego, już dlatego, że się posuwam w lata i dawno już pora wszystkie władze duszy, zmitrężone trzyletnim rozstrojem życia, skupić ku jednemu, dawno upatrzonemu celowi. [L 348 – do Karoliny Rychlewiczowej; Mentona, 01.1876]

  22. W liście swoim Droga Mama cieszy się tym szczęściem, jakie posiadają ci, co mają tak blisko siebie Zbawiciela w Przenajświętszym Sakramencie. Zaprawdę szczęśliwi, jeżeli i dusza ich garnie się do Niego. Przyszły mi teraz na myśl słowa, zdaje mi się, Ś-tej Katarzyny ze Sienny, która, gdy była raz zagrożona śmiercią nagłą przy spadnięciu ze stromej góry, odpowiedziała osobom, mówiącym jej, że musiała się bardzo przerazić bojaźnią śmierci bez przyjęcia Zbawiciela – „Nie bałam się tego, bo w razie śmierci oglądałabym Go samego!” Oby też i ci wszyscy, zostający daleko od tego źródła łaski i pociechy, nie przestając pożądać zbliżenia się do niego i usiłując w miarę możności i obowiązków na się przyjętych ustalić się przy przybytkach Pańskich, zdobyć mogli teraz przez czystą modlitwę pokój duszy i rozlać też go i w gronku swoim, a nam korzystającym z darów uprosić chcieli godziwe ich używanie. [L 350 – do matki; Mentona, 01.1876]

  23. Biedny Gucio zagrożony niebezpieczeństwem mogącej się łatwo rozwinąć choroby piersiowej. Każą używać powietrza i łatwego ruchu. Gdy jednak niewielkie uchybienie w normie życiowej albo jakiś nieprzewidziany wypadek stanie nam na zawadzie do utrzymania w ścisłości rad lekarzy, już niepokój i trwoga się rodzi. [L 350 – do matki; Mentona, 01.1876]

  24. Laudetur Jesus Christus! Najmilszy bracie w Chrystusie, Od dawna już mię niepokoiło moje długie ociąganie się z odpowiedzią na twój list ostatni, jeszcze w październiku pisany. Przed chwilą odczytałem go raz jeden jeszcze z prawdziwym weselem. – Zważywszy te łaski, którymi Cię Bóg obdarza [por. L 309 lub myśl z 3-go marca], nie tylko dla mnie grzesznego, ale też i dla wielu bliźnich, jakże bym o nie nie miał u Boga prosić. – Jeszcze nie mogę się uwolnić, po ludzku mówiąc, od obowiązków trzymających mnie na świecie, nadzieja moja we wszechmocności i miłosierdziu Bożym. – Smutno mi, że brat nasz Wacław [Nowakowski] nie stanął już w zakonie swoim. Zechciej mi, drogi bracie, przesłać adres jego, rad bym bardzo zachować z nim listowny stosunek, już od roku z górą przerwany. Na ostatni mój list nie miałem odpowiedzi i nie wiem dokąd dalej pisywać. – Wszyscy prawie nasi dawni współtowarzysze rozproszeni i jestem w zupełnej nieświadomości co do ich losu. [L 355 – do Józefa Wasilewskiego T.J.; Mentona, 02.1876]

  25. Przed dwóma tygodniami wracałem z Nizzy i tym samym pociągiem jechał J. E. ksiądz biskup genewski Mermillod z Francji, gdzie go gościnnie przyjęto, do Rzymu. Gdy widziałem osoby z nim się żegnające, na kolanach przyjmując jego błogosławieństwo na dworcu, i zapytałem kto jest ten kapłan, przed którym tyle czci okazywano, Bóg mi podał myśl prosić też go o błogosławieństwo i polecić rodzinę moją jego modłom; najuprzejmiej to uczynił i bardzo dobrotliwie rozmawiał. Otóż bodaj jedyny wypadek odróżniający dnie jednostajnie się posuwające. – Prawda, jeszcze jedno: byłem dwa razy na Conférence Towarzystwa Ś-go Wincentego à Paulo i zbudowany jestem tą prawdziwie Chrystusową dobroczynnością. [L 356 – do rodziny; Mentona, 03.1876]

  26. Zostaliśmy więc w dawnym naszym przeszłorocznym kółku: Gucio, pan Błotnicki i ja. Tak mamy przetrwać do końca kwietnia w Mentonie. – Takeśmy przywykli do naszego domowego zacisza, że i wybór niekiedy w gościnę już staje się ciężarem. – Dzisiaj właśnie jesteśmy zaproszeni na śniadanie i zdaje się to pełnym umartwienia poświeceniem – a jak dla mnie – nawet istotnym umartwieniem, gdyż jesteśmy w czasie Wielkiego Postu i nie ma prawa do pokarmów, które zapewne jako dozwolone chorym będą podawane. I jeść nie będzie można i minę d'un dévot entêté [upartego pobożnisia] mieć wypadnie. […] Stało się, jak przypuszczałem, bo wypadło ograniczyć się sardynkami, herbatą, chlebem i jabłkiem, ale iluż to ludzi i bez tego się obchodzi. Ale rodzina bardzo miła i uprzejma, uwzględniła moje skrupuły; przyjęci byliśmy Gucio i ja z gościnnością słowiańską, bo francuska ma swoje cechy dla nas obce, a rodzina, u którejśmy byli, z naszego kraju. [L 356 – do rodziny; Mentona, 03.1876]

  27. Jeżeli zatem, Miłości Książę, podróż po Włoszech niepośpieszna, połączona z rozrywką i pewnym nawet nabytkiem naukowym, a oprócz tego i z orzeźwieniem też sił duszy i zdrowia, po zbyt mało orzeźwiającym życiu w Mentonie mogłaby była być przedsięwziętą to, według mnie, tylko z Tobą, Mości Książę, mogłaby być istotnie korzystną. – Przedstawiam tę rzecz w takim świetle, w jakim ona mi się przedstawia, zostawiając wszystko bez żadnej szczególnej pobudki albo rady – gdyż na tym biednym świecie tak trudno ręczyć za pewność poglądu, a zatem i za dobry skutek. […] Naprawdę rad bym jak najprędzej widzieć Ciebie, Miłości Książę, przy Guciu. Ale jak zrobić, aby to doprowadzić do skutku, tego nie wiem. Któż może być czujniejszym i troskliwszym jak Ojciec? [L 362 i 363 – do Władysława Czartoryskiego; Mentona, 04.1876]

  28. Wczora opuściliśmy Mediolan i stanęliśmy wieczorem w Wenecji. Zwiedzamy kraj umajony relikwiami świętych, ozdobiony sztuką ludzką, uprawiany pracowitą i umiejętną ręką. – Rzeczywiście nie ma piędzi ziemi zaniedbanej i nieuprawionej, na całej tej przestrzeni Włoch północnych: gmachy wspaniałe, a w nich arcydzieła sztuki pięknej. Szczątki zaś zachowane świętych otaczane czcią i hołdami ludności, święte dni majowe, poświęcone Matce Boskiej, zapełniają kościoły; nigdym nie widział tak wiele mężczyzn w kościołach, jak w Mediolanie. […] Wenecja bardzo urocza, ale budynki prywatne, dawne pałace zaniedbane, chociaż mniej zeszpecone aniżeli w Genui, gdzie mają już cechę naszego wieku, ale to im nie do twarzy. Kościoły piękne, bogate i starannie zachowywane. Niemało też razy w nich mamy szczęście za siebie i za Was oddawać cześć Panu Jezusowi. [L 356 – do matki; Wenecja, 05.1876]

  29. Jakże Ty się urządziłaś, czyś zadowolona z mieszkania? Pamiętaj czuwać nad swym zdrowiem, droga moja siostrzyczko, szczególniej wystrzegać się w czasie zmęczenia odpoczynku w pokoju przy oknie. Napisz mi do Sieniawy o twoim porządku dnia. […] List twój początkiem swoim „pobyt w Szczawnicy staje mi się nieznośnym” jeżeli mię zasmucił, to zakończeniem swoim i wesołym w całości listu rozlanym usposobieniem, ucieszył. – Obyś Ty, Aniołku mój, której zawdzięczam zwrot mój do Boga i Kościoła Ś-go, obyś Ty nabrała teraz sił dostatecznych dla służby Bogu. Mnie zaś wspieraj modlitwami twymi, nie dla próżnych wyrazów, ale usilnie o to Cię błagam. […] Teraz zaś posyłam Ci Filoteę Ś-go Franciszka Salezego, znajdzie w tej książce wielkie zapasy dla duszy. [L 369 i 370 – do Marii Kalinowskiej; Sieniawa, 07.1876]

  30. Na sobie doświadczam tej prawdy, że objęcie jakiegokolwiek bądź obowiązkowego zajęcia nie może być bezwarunkowo ograniczone terminem; a jak trudne, a nawet i niebezpieczne dla biednych sił ludzkich, dźwiganie nieraz nieprzewidzianych ciężarów! Oby też Bóg miłosierny ratował dusze grzeszne nasze w tych nawałnościach życia! [L 371 – do Jakuba Gieysztora; Sieniawa, 07.1876]

  31. Pożegnałem Marynieczkę słabowitą, ale bez żadnych oznak cierpienia i w bardzo dobrym usposobieniu. Słota, o której ona wspomina w swym liście, musiała trochę posępniejszym uczynić pobyt w bardzo uroczej Szczawnicy. Wróciłem do Sieniawy 19go t.m., ale bodaj niedługo wypadnie mi tu bawić, gdyż mowa już o wyjeździe z Guciem do gór, prawdopodobnie do Szwajcarii. Stan jego zdrowia zawsze zatrwożający i grożący, w razie nierozwinięcia sił, zupełnym upadkiem ich bez nadziei życia. – Wszystko to połączone z trwoga rodziców i z ciężarem moralnym moim własnym, nie tylko wynikającym z samego mego położenia, ile z własnej mojej osobistej nędzy moralnej. – Są to wyrazy istotnej, faktycznej prawdy. Najdrożsi więc Rodzice moi, ratujcie biedną mą duszę Waszymi modlitwami i błogosławieństwem Waszym w tej trudnej walce żywota. [L 372 – do rodziny; Sieniawa, 07.1876]