SIERPIEŃ
Rok B
Już się krzątają koło obiadu, trzeba się przygotować do tej ważnej funkcji, ale przed zawarciem listu, muszę się wytłumaczyć, albo raczej oskarżyć: postów całkiem zaniechałem, słuchając rady kapłana, więc jeżeli choruję, to chyba z obżarstwa. [L 122 – do rodziny; Irkuck, 10.1869]
Nieraz przeraża mię ten ogrom czasu ubiegłego od owych dni błogich, lat sześć już prędko się kończy od śmierci mojej cywilnej, sześć lat przebytych w istotnym grobie. Nie mogę jednak nie wyznać, że to położenie ma także swój pewny urok: niemoc osobista wobec zewnętrznych okoliczności, ubezwładniajac wolę, czyni ją poddaną Bogu w takiej zupełności, że każda chwila jest ciągłym polecaniem się Opatrzności. [L 123 – do ks. Felicjana Antoniewicza; Irkuck, 10.1869]
W wygnańczym naszym kole dzisiaj dwa pogrzeby; w prawdzie liczba nowonarodzonych przewyższa umarłych, ale z drugiej strony ogromny procent przypada na obłąkanych i samobójców. […] Smutne to są zjawiska, ale zwyczajne po wszelkich przesileniach społecznych. Jeżeli który z nas wróci do Kraju, to prawdopodobnie każdy przywiezie ze sobą jakiś rys dziwaczny, nabyty na wygnaniu, pod naciskiem okoliczności. [L 123 – do ks. Felicjana Antoniewicza; Irkuck, 10.1869]
Droga Mama wspomina mi powiedzenie Maryni, że chętnie by do mnie przyjechała. Wielkie i bezowocne byłoby to poświęcenie, już nie mówię o niedostatku materialnym, o troskach moralnych, które tu wszystkich prawie obsiadły, ale najcięższą bodaj próbą jest znudzenie i niesmak, jakiemu znaczna część wygnańców ulega pod ciężarem jednostajności i bezowocności życia. – Bronię się od tej pokusy, śmiało powiedzieć mogę, pomocą li tylko religijną, praca wprawdzie najbardziej jeszcze od tej klęski mogłaby bronić, ale tu szczęśliwy, kto może pracować, bo nie każdemu i okoliczności, i zdrowie, i głowa do pracy starczą. [L 126 – do rodziny; Irkuck, 12.1869]
Proszę się nie przerażać, wewnątrz u mnie spokojnie i jasno, trapię się w życiu zewnętrznym, ale taka już dola człowieka, o Was często myślę, biedę moją ochoczo niosę, czasami też i promyk wesela zawita, chociaż boję się go w ogóle, rad bym tylko na wewnętrznym pokoju poprzestawać. [L 126 – do rodziny; Irkuck, 12.1869]
Od czasu mego ostatniego do Was listu żadna nie zaszła zmiana w moim położeniu osobistym, ale naokoło mię dużo się zmieniło; znajomi i nieznajomi dążą na Zachód, z nadzieją w przyszłości lepszego losu, chociaż niejednego ta nadzieja zawodzi. […] Jak wiecie, mam u siebie Mariana [Kwiatkowskiego], którego posyłam do gimnazjum, mieszkamy u państwa Olendzkich, gospodarz domu być musi Wam znany, sama pani, z domu Podgórska, siostra Karola, którego Wiktor musi z Instytutu pamiętać. Korzystam więc z życia rodzinnego, obracając się ciągle w ich domu, gdyż jesteśmy u nich en pension [na stancji]; obecność zaś półrocznego synka, Stasia, ślicznego i wcale niekrzykliwego dziecka, ożywia nasze domowe kółko. [L 127 – do Masi i Wiktora Kalinowskich; Irkuck, 12.1869]
Ale dosyć już tego na dzisiaj. U mnie wszystko po dawnemu, od rodziny wieści zadowalniające, tylko to usposobienie Gabriela mię niepokoi. Sam zostaję ciągle między zdrowiem i chorobą, ale tak było całe życie, więc mam się za zdrowego. [L 128 – do Ludwiki Młockiej; Irkuck, 01.1870]
Oglądam się ciągle po pokoju, pod świeżym wrażeniem o rozlewach rzeki i po odwiedzeniu kolegi w niezmiernie chłodnym mieszkaniu, i nie mogę się nacieszyć moim pokoikiem, tak w nim ciepło, potulnie, tak bliska obecność serc przyjaznych, tak mi w nim dobrze, że aż sumienie się niepokoi, wszak Bóg zwykle wybranych swoich nawiedza sam krzyżem, albo sam ich pobudza do chwytania się zań, a mnie tak chodzi o wygodki. [L 128 – do Ludwiki Młockiej; Irkuck, 01.1870]
Nieraz dziękując Bogu za szczęśliwie przeszły dzień, już gotowym prosić o jakąś próbę, ale w strachu, że nie wytrzymam pokusy, korzę się w mojej słabości, Bogu polecając moje losy. Wobec upadków i fizycznych, i umysłowych, i moralnych, naturalna bojaźń pokusy, widząc tak wątłą naturę ludzką, której słabości jesteśmy wszyscy współdziedzicami. Nie napraszając się na próby, z bojaźnią się czeka godziny nawiedzenia. [L 128 – do Ludwiki Młockiej; Irkuck, 01.1870]
Czas już jednak pożegnać Was, moi najdrożsi Rodzice, podziękować Wam za staranie dla mnie łożone, nikt na ziemi nie jest w stanie zastąpić serca rodzicielskiego, a są ludzie, co targają się na byt i potrzebę rodziny. Najbardziej przekonywującym dla nich dowodem byłoby wygnanie. Alem się rozpaplał, ręce Wasz do ust cisnę, błogosławieństwu Waszemu się oddając. Przywiązany syn Józef. [L 129 – do rodziny; Irkuck, 02.1870]
Wiosna tu i bez tego szkaradna, ulice niebrukowane, ścieżki niedbale utrzymywane, powodują zwykle błoto i szkaradne powietrze w mieście. Znośniejsze jednak, przy wszelkich niesprzyjających zdrowiu warunkach, jest życie w mieście, gdzie moralnie i umysłowo wytchnąć łacniej, aniżeli na wsi, w tutejszej krainie, gdzie się wszystko sprzysięga na zabicie moralności i stępienie umysłu. […] Nędza, znużenie życiem, nudy przy zupełnym braku odpowiedniej towarzyskiej rozrywki, prowadzą do zatarcia tego piękna, które wygnaniec przynosi na sobie z Kraju. [L 130 – do Masi i Wiktora Kalinowskich; Irkuck, 02.1870]
Obecnie w Irkucku jest bardzo wzięta teoria emancypacji płci pięknej spod jarzma płci brzydkiej, dla mnie ta kwestia trąci donquichoterią z jednej strony i pogwałceniem praw naturalnych z drugiej; a co do wychowania i wykształcenia kobiet, jeżeli zostaje dużo do zrobienia, to nie mniej też zmian ku lepszemu wypadałoby dokonać i w kształceniu mężczyzn. O ile zaś ta rzecz na dobie z potrzeby, jest trudną w praktyce w chwili, gdzie takie zepsucie opanowało ludzkość całą i kiedy słowo jest w ciągłej sprzeczności z czynem, najbardziej dotkliwie czuje ten, co sam tej materii w życiu codziennym dotyka. – Nie tyle nauki, ile przykładów dobrych dzieciom potrzeba. O ten szkopuł postęp ludzkości się rozbija, postęp nie na papierze, nie w książkach, ale ten postęp realny, odbijający się w życiu i czynach. [L 130 – do Masi i Wiktora Kalinowskich; Irkuck, 02.1870]
Zresztą warunki moje zewnętrze nic się nie zmieniły. Cieszę się teraźniejszością, wzdycham do przyszłości. […] Człowiek tak rzadko jest zupełnym władcą umysłu i woli, stąd nieraz, choć na próżno, żałuje wczorajszego dnia. [L 131 – do rodziny; Irkuck, 03.1870]
Dążnością ludzkości jest poszukiwanie prawdy, dobra i piękna, na tym polu pracy spotykają się starożytni i nowożytni, pogańscy i chrześcijańscy myśliciele. Nie znajdując pełności prawdy, dobra i piękna, poganin i chrześcijanin szukają tej pełności w jednym źródle – w bóstwie: poganin sprowadza bogów na ziemię, chrześcijanin sam dąży do nieba. Homer [poganin] i Dante [chrześcijanin]. [SB 13]
Salomon prosił Boga o dar mądrości [Mdr 7,7], tj. o dar widzenia rzeczy w prawdziwym świetle, między którymi najważniejsza dla nas: poznanie drogi do prawdziwego szczęścia. Do tego ostatniego wszak zmierzają wszystkie uczynki ludzkie, ono jest celem starań również złych jak i dobrych. Pytanie zatem, kto posiada prawdziwe szczęście lub przynajmniej kto doń dąży, a dążąc już go kosztuje? [SB 14-15]
Czy może być szczęśliwym człowiek, który szuka pociechy w rzeczach ziemskich, których główną cechą dla niego jest ich nietrwałość? – Nie! Wszak śmierć go z nimi rozłączy, bo głównym rysem prawdziwego szczęścia jest trwałość. – Jeżeliby zatem człowiek ograniczał byt swój tylko życiem ziemskim, już tym samym byłby nieszczęśliwym, bo widziałby przed sobą grób, a z nim koniec szczęścia, co się nie da pogodzić z istniejącym w nas pragnieniem stałego i trwałego szczęścia. [SB 15]
Czy może być szczęśliwym człowiek, który by – przyznając życie zagrobowe, nieśmiertelność duszy – nie umiałby zdać sobie sprawy, czy tam go czeka wieczne szczęście lub wieczne nieszczęście? […] Z tej niepewności ratuje nas miłosierdzie Boże przez wiarę w żywot wieczny z Bogiem, który jest istotą doskonałą; przez nadzieję, że dostąpimy tego żywota, jeżeli będziemy stosować się do woli Bożej, której przepisy już są wyryte w sercu naszym, już objawione w Kościele prawdziwym; i przez miłość na koniec już kosztujemy tego szczęścia na ziemi – zatem posiadamy tu rzetelną pociechę. [SB 15]
Gdy więc obłudnym byłby ten, który by mówił, że nie szuka swego szczęścia, a lekkomyślnym, kto nie szuka go w trwałości, człowiek szczery i rozważny chwyta podawaną przez Boga pomoc religijną i tylko prosi Boga o wytrwałość w jednoczeniu swej woli z Jego wolą i o cierpliwość w dążeniu do trwałej szczęśliwości, żeby nie zakosztować przemijającej zakazanej pociechy. – Sama nietrwałość rzeczy ziemskich już jest mu pomocą w cierpieniu i pokusie, szuka więc Boga i garnie się do Niego, jak prostak tak i uczony, jeżeli jest istotnie mądry, tj. szukający rzetelnej szczęśliwości. [SB 15]
Przeglądając książeczkę L'homme comme il le faut przez panią Ludwikę mi przysłaną, uderzyła mię prawda, na którą przedtem uwagi nie zwracałem, mianowicie – jak trudno na świecie o wytrwałe i skupione w jednym kierunku przywiązanie, samodzielnie utrzymane. – Jakimże darem niezrównanym dla mnie jest miłość troskliwa, męska, ojcowska Ojca i Twoja, matko moja w Chrystusie. Jakże to dzisiaj wyraźnie zeznaję i jakże mi miło i błogo to pisać. Ta trwałość i moc Waszych uczuć, będąc dla mnie dobrodziejstwem, są razem wskazówką do postępowania względem innych. [L 137 – do matki; Irkuck, 06.1870]
Jakże wielka panować musi u nas obojętność religijna, jeżeli trochę pobożności, która, w gorliwszych wiekach, wydałaby się sama bliska obojętności – już się uwydatnia i uwagę na siebie zwracając, tamuje albo raczej krępuje i te maluczkie objawy pobożności duszy. [L 137 – do matki; Irkuck, 06.1870]
Widząc mię, mój drogi, jednakim, jak się wyrażasz, w obejściu się zewnętrznym i jawnym, rozciągnąłeś ten przedmiot i do wewnętrznego mego życia, daleko nie tak spokojnego i czystego, jakim mię chcesz widzieć. – Dzięki Ci zawsze, nawet za tę przesadę, niech ona dla mnie będzie bodźcem w dalszym mym życiu, żebym się mógł wypłacić Bogu i ludziom, choć w drobnej części, za grzeszną i pełną pychy i słabości przeszłość. [L 138 – do Jakuba Gieysztora; Irkuck, 07.1870]
Ks. proboszcz [Krzysztof Szwernicki], któremu o moich i Waszych kłopotach zdarza mi się mówić, pociesza mię słowami: „Deus providebit” [Bóg zaradzi]. Jego więc słów słuchając, polecam Was, najdrożsi moi Rodzice, rodzinę całą i siebie Opatrzności nad nami czuwającej, ręce Wasze po tysiąc razy całuję, o błogosławieństwo Wasze prosząc, przywiązany syn, Józef. [L 143 – do rodziny; Irkuck, 10.1870]
Przesyłam Ci, Ojcze drogi, tę pamiątkę [zdjęcie], łącząc z nią razem wyrazy przywiązania synowskiego, które dzisiaj, w oddaleniu od Ciebie, w całej potędze się rozwinęło. Ta fotografia już Was trochę przyzwyczai do mej smutnej twarzy; zbytnio może przerazilibyście się przy widzeniu się, już w obecnych warunkach prawdopodobnym – jeżeli będzie taka wola Boża. – Ale i ta fotografia jeszcze trochę en beau [za ładna], jestem na niej zbyt pełny, jak się koledzy śmieją, nadęty. W istocie była wykonaną po burzliwej lekcji, z wielkim niesmakiem zakończonej. [L 144 – do ojca; Irkuck, 11.1870]
Dzisiaj za to jestem bardzo pogodny; ucztowaliśmy u Pana Boga z całą naszą gromadką, łącząc się ze Świętymi Pańskimi myślą – daj też Boże nam wszystkim spotkać się z nimi, a wszak tam mamy dobrych przyjaciół, w niebie. [L 144 – do ojca; Irkuck, 11.1870]
Piszę do Was dzisiaj z nowego mieszkania, które zajmuję czasowo, mianowicie do czasu powrotu z objazdu ks. proboszcza, który prosił w czasie jego nieobecności jego stancję zająć. Jestem teraz w drugim skrzydle kościelnym, tylko przez sień od zakrystii, każdej więc chwili dnia i nocy mogę stanąć przed Ołtarzem i uciekać się do Zbawiciela tam obecnego. Potrzebuję też tej pociechy bardzo. – Czując pod sobą ciągle obcą ziemię, jakże się nie garnąć do tych warunków, które są stałe i niewzruszone wobec ruchomości i niestałości wszystkiego, co nas otacza. [L 146 – do rodziny; Irkuck, 11.1870]
W mieszkaniu nie jestem samotny, wychowanek ks. proboszcza [Franciszek Brydycki] został ze mną i właśnie przede mną siedzi i kreski stawi. – Tryb życia prawie klasztorny. […] Chciałem się pochwalić życiem klasztornym, tymczasem dzisiaj zaspaliśmy z chłopakiem do pół do ósmej, co się zapewne w klasztorach nie zdarza. […] W mieszkaniu, chociaż doskonale opatrzonym, jednak chłód się dawał uczuć, szczególniej w dni postu, a właśnie jesteśmy w adwencie i we środy, piątki i soboty z mięsem i mlekiem stosunku nie mamy. Wesoło jednak w towarzystwie z Franusiem ten brak znosimy, wesoło też witając, jak dzisiaj na przykład bułkę i mleko do herbaty. – Resztę dni w tygodniu jemy obficie z mięsem, więc i ciało ma, co mu potrzeba. [L 146 – do rodziny; Irkuck, 11.1870]
Rodzina moja nie zapomina o mnie, głównie Ojciec i Matka – rodzicielskiego serca bodaj nikt tu na ziemi, oprócz Boga, nie zastąpi; a dzieci nie mają nawet kiedy wypłacić się za te dobrodziejstwa, chyba pośrednio – modlitwą. Otóż jeszcze jeden jej urok, wobec niedołęstwa naszej słabej i bezwładnej natury. [L 146 – do Jakuba Gieysztora; Irkuck, 12.1870]
Święta przepędzamy bez ks. proboszcza, ale dzięki jego zastępcy oddajemy Bogu co Jego i o ludziach też nie zapominamy. […] Kucję jadłem nawet w domowej gromadzie, uchyliwszy się od zaprosin byłych moich gospodarzy, państwa Olendzkich. Po wieczerzy użyliśmy z Franusiem parę godzin snu, a potem ruszyliśmy nie w daleką drogę, bo tylko przez sień i zakrystię, na Pasterkę. […] Wczoraj przetrzymał nas nasz organista do godziny jedenastej wieczór z kolędą. Jużeśmy odmawiali nasze wieczorne paciorki, kiedy się stawił, wzywając Franusia do spróbowania pieśni: „Śliczna Panienka itd.” ze zwrotką: „Wiwat Pan Jezus, Wiwat Maryja, Wiwat i Józef – cna Kompanija!” – pod koniec i ja przystałem do chóru. [L 148 – do rodziny; Irkuck, 12.1870]
Ferie świąteczne będę musiał poświęcić wykończeniu rachunków meteorologicznych, których się podjąłem i od których już uchylić się nie mogę, bo Towarzystwo Geograficzne tutejsze już mię a priori do prac swoich jako meteorologa (specjalistę!!) powołało, wzywając mię na jedno ze swych posiedzeń; teraz więc nie ma co się cofać i wstydu też sobie nie chcę narobić. Na pracy samej nic nie stracę, nawet mogę zdobyć i materialne i towarzyskie korzyści, ale do tej pracy głowa nie bardzo służy. [L 148 – do rodziny; Irkuck, 12.1870]
Moi Najdrożsi Rodzice, w ciągu tygodnia jestem jak w oblężeniu, skutkiem nawału zajęcia, którym Bóg mię raczy błogosławić; dziś bardziej niż kiedykolwiek czuję doniosłość przykazania „dni święte święcić”, bo doprawdy można by i o Bogu zapomnieć, i nie mieć czasu do swoich myśl zwrócić , choć na krótką chwilę. – Te właśnie myśli chodzą mi po głowie, kiedy te słowa kreślę jak zwykle w niedzielę. [L 149 – do rodziny; Irkuck, 01.1871]
Dziwnie piękny mamy styczeń, zupełnie nie syberyjski, dzisiejszy dzień jasny i ciepły przypomina mi ranek, w którym byłem raz pierwszy aresztowany i zaraz uwolniony: jakżem chwytał powietrze pełną piersią, jakby na nowo na świat będąc narodzonym. – I dzisiaj słońce tak wzywa na przechadzkę, wyruszę też z domu, jak tylko choć te kilka słów do Was, najdrożsi moi, nakreślę. […] Karnawał w tym roku obfity w śluby, mieliśmy ich aż dwa: dra Sipniewskiego i Michała Kossowskiego – pierwszy się ożenił z panną Kwiatkowską, a drugi z panią Kwiatkowską, wdową, ciotką pierwszej. [L 149 – do rodziny; Irkuck, 01.1871]